niedziela, 11 kwietnia 2010

Stop looking, start seeing.

Fantasmagorie.
Burzliwy czas, melancholijna pogoda, schizofrenia paranoidalna. Ciężko wszystko pozbierać, wyzbyć się złych wspomnień, nie tonąć w Bajkale własnych (nie)urojeń. Czuć zgniliznę, zepsucie, niski biomet. Wszystko idzie nie w tym kierunku co trzeba. Coś złego zawiesiło się sześć stóp nad ziemią i wyczekuje odpowiedniego, albo najmniej odpowiedniego momentu. On nastąpi, jestem pewien. Mój świat znów zadrży i narobi wielkich spustoszeń.

Codzienność.
Tylko ona trzyma mnie w dybach, karmiąc iluzją i sztuczną poprawnością. Wszystko kręci się tak jak pierwotnie powinno, ramy są bardzo sztywne. Wydaje się, że prosta tuż tuż. Choć bardzo często życie robi nam psikusy, których w rzeczywistości żaden Sapkowski, tudzież Miller nie urodziłby we łbie.
Wiem jak sobie pomóc - fizycznie. Nie do końca jednak jestem w stanie wdrożyć swoje plany, czy też wizje w codzienność. Jest wiele przeciwności i chyba póki co pasuje. Z zachowaniem umiaru oczywiście. Patrząc na pewne uwarunkowania genetyczne moich rodzicieli, a właściwie jednego z osobników płci męskiej, jestem skłonny wysnuć tezę iż, jestem najprawdopodobniej kandydatem do wytwarzania frakcji lipoprotein o niskiej gęstości. Ujmując prościej - jestem narażony na chorobę niedokrwienną, zawał mięśnia sercowego i tym pochodne. Warto się zbadać. Dobre dla mnie jest to, że staram się sporo swojego czasu spędzać w ruchu. I tu nie chodzi koniecznie o ruch wahadłowy. Mimo wszystko - powinienem przeprowadzić pakiet badań. Dla wiedzy rzecz jasna.

Rzeczywistość.
Bywa okrutna. Dziesiąty kwietnia 2010 roku zapamiętamy na długo, jeżeli nie na zawsze. Katastrofa, zbieg okoliczności, ironia jebanego losu? Parę lat wcześniej papież, siedemdziesiąt lat temu 7088 polskich oficerów, uczonych, ludzi, którzy wówczas stanowili o polskiej sile. Wszystko w jednym czasie. Ktoś sobie z nas kpi i zdaje się, że ma z tego niezły ubaw. Niech spoczywają w pokoju.

Niedaleka przyszłość.

Rysuje się dość zagadkowo. Ciężko jednoznacznie określić co, gdzie, jak i kiedy. Na szczęście lekko zamazany, trochę nieczytelny obraz jawi mi się pod tą moją puszką. Co z tego wyjdzie, jak to wszystko zostanie rozegrane - do końca nie wiem. Powinno być stabilnie, choć z drugiej strony...cholera wie. Boję się właśnie tej drugiej strony. I nikt nie jest w stanie wypłoszyć tych obaw z mojej głowy. Intuicja, czy inne chujstwo szepcze mi do ucha, że moje wyobrażenia są śmieszne w stosunku do rzeczywistości. Mocno wierzę, że nie będzie to mój osobisty Smoleńsk.



wtorek, 23 marca 2010

Reborn.

"Everything is different today
I like it like it
I fell very different today
I like it like it (...)"



Przepięknie rozpocząłem nowy tydzień na studyjnej miedzy! Samo zdrowie. Rano zaliczyłem świetny i ożywiający basen, po czym dr Maćko odwołał swe zacne zajęcia z instruktora piłki kopanej z powodu braku uczestników (czyt. uciekinierów). Wcześniej jednak warto nadmienić, iż pochłonąłem pół kurczaczka z Konym. Ku zdrowotności rzecz jasna. Z tym, że dr Maciej nakazał mi zaprzestać konsumpcję z powodu wygłaszania przez jego waszmość ważnego przemówienia. Wróciwszy na stancję poleniuchowałem z chłoposzkami na tarasie, przesłuchałem Lacunę wraz z Arczim, oczywiście popijając pobudzającą Yerba Matę - również ku zdrowotności! Nie tak dawno wróciliśmy z niecki basenowej, chudsi o dobry kilogram, piękniejsi i zdrowsi. Sauna, basen, basen sauna. To jest fantastyczne! Przy okazji dograłem sprawy organizacyjne odnośnie obozu Krynicznego z moim "ulubionym" mgr Szynszylem, zwanym też młodym Paździochem (z racji podobieństwa jegoż papy). Wiemy, że póki co nie wiele wiemy :? Maciej musi wydać ostateczne rozporządzenie - wtedy ruszymy dalej z tym tematem.
Świetny dzień uraczony wspaniałą dietą, ćwiczeniami i ogólnym samopoczuciem, które oscyluje w granicach świetnego. Brak najważniejszego ogniwa, które obecnie rezyduje jakieś 66 km ode mnie. Zasmuca mnie to, ale wiem, że jest blisko mnie. Swoim duchem i myślami. Ja również o niczym innym nie jestem w stanie w tym momencie myśleć. Oby nasze humory zsynchronizowały się. Szaleję, kocham i tęsknię!

I'm spellbound of you!


Babcia wychodzi na prostą. Prawdopodobnie długą prostą, ale to już wielki postęp. Ćwiczy, stara się. Widzę, że jest wielgachny progres. Cieszę się jak mały dzieciak, który niegdyś przesiadywał na jej kolanach zajadając domowe ciasteczka, zachwycał się ugotowaną zupką jarzynową - najlepszą na świecie. Tęsknię za nią. Za babcią z sensie. Chce żeby w końcu powiedziała do mnie "Daruś", uśmiechnęła się, plotkowała na tematy przeróżne, pojechała na zakupy, choćby trwały trzy godziny w sklepie obok. Już nie długo. Wierzę w to! A na zupę jarzynową będę leciał w podskokach w każdą niedzielę! Wracaj, czekamy!

"Without you, I live it up a little more everyday
Without you, I’m seein myself so differently
I didn’t wanna believe it then
But it all worked out in the end
When I watched you walk away
Well I never thought id say
I’m bad
Without you."



niedziela, 21 marca 2010

The Maze.

Potwornie zmęczony, złakniony witamin, minerałów, paradoksalnie z nadmiarem LDL w swoim organizmie kładę się do swojego drewnianego do szpiku łóżka. Zamierzam się przykryć sztywną i ciężką kołdrą, jak stary, poczciwy pies Brutal, którego pochowałem 17 marca tegoż roku wraz z moim stancjonariuszem - Arturem. Brakuje tylko tego łaszącego się cielska, szczekania o piątej rano na przechadzające się za bramą obce psy, oraz całonocnych wędrówek gdzieś po Turaszówce. Czy nie mam skrupułów? Nie sądzę. Podejście moje było jak najbardziej zgodne z moim wewnętrznym głosem, który mówi 'tak', 'nie', 'źle', 'nie etycznie' et cetera. Tylko jakoś tak nieswojo wstawać z samego rana, kiedy dzień należy do iście wakacyjnych w celu pochowania czyjegoś psa. Pierwszy raz czułem się jak grabarz. Z tym, że ciało było bez trumny, a przenosiłem je własnymi rękoma. Grabarz ma lepiej. Zdecydowanie.

Ostatnimi czasy walczę ze sobą, a właściwie z własnymi paranojami - większymi czy też tymi całkiem małymi, z własnymi wywodami, najczęściej zupełnie chybionymi. Nie najlepiej sobie z tym radzę, choć przyznam - staram się. Dziś chyba sobie poradziłem. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów. To chyba dobrze? Choć popadam w kolejną obawę. Co jeżeli moje paranoje są prawdziwe? Co jeżeli mam rację, a sam odwodzę się od swoich przekonań i w końcu swojej intuicji. Boję się siebie, boję się o osoby mi bliskie. Nie chcę zniszczyć siebie samego, ale też i bliskich, na których zależy mi równie bardzo, jeżeli nie bardziej. Nie bez powodu jednak dzieje się tak, a nie inaczej i mam tego świadomość. Wierzę w siebie. Tak przynajmniej myślę. I wierzę, że sam skuję tę skałę, dodatkowo zmrożoną...jak ziemia w trakcie upiornej i mroźnej zimy.


"Set me free
if your heaven's a lie
set me free with your love
set me free (...)"



Na pewno wierzę w siebie, jeżeli chodzi o tematykę bardzo bliską memu sercu. Wierzę w swoje piłkarskie umiejętności, wierzę w swój instynkt strzelecki, wierzę w swoją umiejętność ustawiania się, wierzę, że potrafię z zimną krwią wykończyć akcję, choćby była najprostsza (tak, najprostsza), wierzę, że potrafię pokazać kim tak naprawdę jestem na boisku, że byłem i jestem swojego rodzaju wzorem dla młodych - choćby moich podopiecznych. Wierzę, że w końcu zmienię swoje nawyki żywieniowe, wrócę do tematu dietetyki i stopniowo ponownie wdrożę to w swoje życie. Wrócę do dawnej szybkości, dzięki (jak niegdyś) indywidualnym ćwiczeniom, determinacji i woli osiągnięcia czegoś więcej, niż tytuł króla strzelców w lidze "y". Chcę znów wrócić do wielkich meczy w lidze, która jest tak naprawdę adekwatna do moich umiejętności, że przetrwam, że podołam, że udowodnię nie tylko sobie, ale i tym, którzy gardzili mną za to, skąd się wywodzę. Me, myself, and I - tak też będzie! Najbliższy sprawdzian w niedzielę o godzinie 11.00. Czuję się 'w gazie', żądny zwycięstwa, żądny tego, aby być postrachem obrońców, jak to było do teraz, ale ze zdwojoną siłą, żądny aby każdy kto przyjedzie do NASZEGO MIASTA, będzie wracał z podkulonym ogonem i oklapniętymi uszami. Ave {S}, ave ja.

Jutro praktyki z rozdartymi jak stare prześcieradło dziećmi. Nie zostanę nauczycielem. To niemożliwe. Nikomu tego nie życzę. Trenerem, instruktorem - a i owszem! Nigdy nauczycielem wychowania fizycznego. Dopiero teraz, wgłębiając się w struktury, poznając swoje prawa, prawa narzucone odgórnie, programy nauczania, które mają błędy ponieważ...nastąpił błąd w druku, zatwierdzony przez ministerstwo sportu! Czy ktokolwiek jest w stanie to pojąć? Bo ja za skurwego syna. Co chcę w życiu robić, kim chcę być? Chcę być szczęśliwy...no dobra, dalej - chcę być piłkarzem i z tego żyć. Namiastka była, ale...to nie moje ostatnie słowo! Na pewno nie poddam się tak łatwo. Jestem angolem, walczakiem, który nie cofnie się w cień bez powodu. Chyba, że urwą mi nogę wraz z panewką stawu biodrowego i miednicą mniejszą. I to prawą, bo bez lewej sobie poradzę. Chyba.

Moje wywody robią się chyba zbyt psychodeliczne. Przynajmniej dla mnie. Może to dlatego, że straciłem dziś dużo zdrowia i jestem mocno przemęczony. Brakowało mi tego, także wcale się nie gniewam. Z nadzieją na chłeptanie życia każdego dnia i to prosto z kranu, kładę się spać. Charging the battery...


"In this maze
I'm running through the halls of emptiness
In this maze
I can't find the way to get back to the end
In this maze
I'm feeling like I'm stuck inside a cage
In this maze
I won't feel the breeze 'till I break this maze and run"



wtorek, 9 marca 2010

Private investigations.

"And what have you got at the end of the day?
What have you got to take away?
A bottle of whisky and a new set of lies
Blinds on the window and a pain behind the eyes"




Nawet nie mam pojęcia jak ująć to co chciałbym ująć. Coś krzyżuje mi zwoje nerwowe w mózgu, coś blokuje, coś nie daje możliwości określenia stanu w jakim znajduję się na chwilę obecną. Każdy się zmienia, tak? Nietak. Banalne kwestie nie zawsze są takie banalne i jednoznaczne dla wszystkich. Szlag mnie trafia, kiedy myślę o tym. Dlaczego sami świadomie wpierdalamy się w bagna, skoro dookoła pełno mostów, objazdów, lub ton piachu do zasypania tegoż bagna. Rozgraniczenie dobra od zła, zgniłych jabłek od tych zdrowych, prawdy od kłamstwa, złych i dobrych intencji. To na prawdę nie jest takie trudne jak się wydaje. Szczególnie jeżeli zbierzemy do kupy stertę doświadczeń z życia. Zawsze ta wewnętrzna lampka się zapala, prędzej czy później. Niestety często bywa tak, że sami ją albo wyłączamy, albo tłuczemy. Oszukując siebie samych i wszystkich dookoła.




czwartek, 4 marca 2010

Lets just breathe.

Niby wiosna, niby 'trza' się cieszyć, a póki co mam ochotę wziąć koło i pierdolnąć się w czoło. Poczynając od sesji, która z niewiadomych przyczyn ciągnie się jak znana i powszechnie (nie)lubiana epopeja narodowa - Moda na sukces, a kończąc na grze w klubie bez przyszłości.
Wszystko się zmienia, nie tylko pogoda za oknem. Los przestaje być przychylny, albo co raz bardziej gmatwa mi codzienność, żeby pierwszego kwietnia powiedzieć 'prima a prilis', patrząc na mnie tymi swoimi wielkimi, zielonymi ślipiami. Trzeba wyczekać, być otwartym na to co chce mi przynieść w swoim wiklinowym koszu pełnym niespodziewanek.
Póki co walczę sam ze sobą, ze swoimi słabościami używając najlepszych metod, zaklęć i mikstur pochodzenia nieznanego mi bliżej. Najlepszym tego przykładem jest nad wyraz wspaniała ocena z ćwiczeń korekcyjno-kompensacyjnych. Cztery-Zero otrzymane od Szanownej Pani DocĘt Irki M., graniczyło z czymś w rodzaju cudu, tudzież wielkiej pomyłki z jej strony. A może to ja jestem taki zajebisty? Też tak myślę.
Śmiesznym jest de la mnie natomiast hystoryja związana z egzaminem biomechanicznym u mistera Polonia w windsurfingu - magiestra o dźwięcznym ptasim nazwisku i imieniu iście szlacheckim - Wojciech. Otóż owy dżentelmen uznał, iż 14 punkcików jest niewystarczająco wystarczające na otrzymanie łaskawego Trzy-Zero, natomiast 0,5 pkt więcej jest zajebistsze i owe zaliczenie DAJE! Muszę niestety zostać w tym kurwidole, domku na kurzej stopce do soboty. Są tego dobre strony, ale może o tym sza.
Łeb poryło mi niemiłosiernie siedzenie na WYKŁADZIE z piłki nożnej u mojego przyszywanego ojca - Macieja. Hu. Diabeł rogaty kazał mi wykorzystywać długopis 1,5 godziny bez przerwy co spotkało się z moim wielkim zdziwieniem i zakłopotaniem. Można nawet ująć, że uderzyło to w moje uczucia, a mój światopogląd doznał otwartego złamania kości piszczelowej, wraz z przemieszczeniem. A do tego prowadzenie zajęć na basenie z grupką dzieciaczków z mojego roku uświadomiło mi , że jestem potencjalnym mordercą, bądź też niewykwalifikowanym adeptem sztuki zwanej wychowaniem fizycznym.
Z owym Maciejem, zamierzam się wybrać na pieszy obóz do Krynicy. Maj terminem ostatecznym, weekend najlepszą opcją dla każdego. Tylko znowu jak do cholery mam dzwonić i rezerwować miejsca dla 15 osób, które raczą wybrać się ze mną na tenże obóz, skoro za chuja nie wiem czy będzie im dane pozostać na drugim roku przez, albo dzięki doc. Irkę i windsurfera Wojtka. Albo przez ich chorobę zwaną - lenistwem, półmózgowiem krętym, bądź tachykardią przedegzaminacyją lub egzaminacyjną. Kurwa jego mać - jak brzmi stare polskie porzekadło.
Paranoi nie brakuje, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie odśnieżą tą zasypaną śniegiem prostą, która już jakby jawi się na horyzoncie. Bądź dobrej myśli naiwniaku...

Byłbym zapomniał. Moje bejbe dorasta! Aż za bardzo. Dopiero miała 13 lat, a tatuś nie może się przestawić. Teraz ma te swoje 18,3 lat i robi się ditry jak dzieciaczki w piaskownicy. A zabrać łopatki przecież jej nie chce. Trzeba ufać, bo komu mam ufać jak nie jej? Amatorka mocniejszych trunków, onegdaj brzydząca się ich i bojąca jak diabeł święconej mąki, dymiąca z ustek swych jak smoczek z bajki Tabaluga. Czarcia córa dosłownie ;) Rozkoszna lansiara, ale za to jaka urocza. Czekam, aż wróci z odległego internatu. Znów pobawimy się w berka w moim mały pokoiku ;)


środa, 24 lutego 2010

Kac Vegas.

Powrót na stare śmieci przyniósł mi zdecydowanie więcej radości, uśmiechu i pozytywnego myślenia niż kiedykolwiek. Nawet zbliżający się milowymi krokami egzamin poprawkowy z biomechaniki, czy osobiste zagwozdki, nie są w stanie spierdolić mi dobrego humoru, pogody ducha i świadomości, że czerpie z życia wielkimi chochlami to co najlepsze. Pomysły na kacu w naszym wykonaniu są bardzo prokreatywne. Uczą i bawią jednocześnie. Ganianie z deskami za grubym kotem, rzucanie śnieżkami w siebie z odległości 15 metrów, bez koszulek, przyjmując ciosy, a raczej kulki stojąc nieruchomo (co w rezultacie skończyło się 'małymi' siniakami jak po paintballu), 'opalanie' się 24 lutego na łóżku współlokatora, wyniesionym na taras, siorbanie jabłkowego redsa, sypanie głowy popiołem z papierosów, uznając jako zadośćuczynienie nieobecności na popielcu, słuchanie idiotycznego klipu 'Zodiak na melanżu' przez duże głośniki, mówienie na 'Ty' do starszej właścicielki stancji - Teresy, chodzenie po dachu jej domu, a naszej stancji, tłumacząc się ściąganiem śniegu z dachu, przechodzenie z jednej strony dachu na drugą, skakanie z dachu do usypanej poprzednio zaspy, jedzenie tostów z ketchupem owej starszej Pani, noszenie drewna w wielkiej, ciężkiej skrzyni, upuszczając ją co chwile, żartowanie z Teresą jak z młodszą koleżanką na pewno uznalibyście za coś pierdolniętego, idiotycznego, lub nie na miejscu. Ja cieszę się, że mogę tak spędzać swojego 'kaca', zamiast leżeć w łóżku z butelką wody obok, zrzędzić co minutę jak okropnie boli mnie głowa i porównywać swoją jamę ustną do kapcia. Coś fantastycznego, magicznego, filmowego i ujmującego. Gdyby ktokolwiek z ludzi, których znam bardzo dobrze, patrzył na to z boku - i tak nie zrozumiałby tego.

Uwielbiam tą stancję,uwielbiam ten urok, uwielbiam tych ludzi!

piątek, 12 lutego 2010

My scars remind me that the past is real.

Nie cierpię końcówek stycznia i początków lutego. Srać się chce dosłownie na samą myśl o zaliczeniach, bieganiem za autografami 'wielkich i wybitnych' i nadrabianiem braków związanych z niekonsekwencją, lenistwem i powszechną chujozą umysłową. Szczęśliwie większość tych formalności mam za sobą. Co gdyby nie moja wspaniała umiejętność improwizowania oraz szeroko poznane techniki zniekształcania rzeczywistości? Byłbym w większej dupie a niżeli jestem obecnie. To buduje.
Szkoda tylko, że przez krakowskie mistrzostwa muszę męczyć się z jakąś wredną strzygą, która łaskocze mnie w gardziel i nie bardzo chce przestać. W same ferie. Ironia losu, god damn it!


Ostatnimi czasy zrobiłem się delikatnie mówiąc przewrażliwiony. Czy to dziwne? Patrząc na to, co się wydarzyło w moim życiu przez ostatnie parę miesięcy to jestem w stanie sam siebie usprawiedliwić. Rzecz w tym, że łapię się na tym, że chwilami staje się nieznośny i przesadzam. Gdyby to jeszcze nikogo nie dotykało to w sumie nie przejmowałbym się. No ale przecież dotyka. Trzeba mi jakiegoś nie chemicznego relanium, które uspokoi moją duszę. Jest cała w bliznach, które są widoczne i pod wpływem zwiększonego ciśnienia, temperatury stają się widoczne i zdaje się, że do mnie mówią. Głupie przypominajki. Tworzą w głowie iluzję bałaganu i nieporządku, a przecież jest tam porządek, ład i spokój. Czasem ktoś upuści kubek z herbatą, albo polecą mu z ust okruchy chleba, ale to przecież żaden kłopot.
Trzeba mi się przestawić. Tylko szramy zostaną. Czy chciałbym żeby ich nie było? Nie, nie chciałbym. Są jak trofea zdobyte na polowaniu. Z tą różnicą, że nie wiesza się ich na ścianie po to aby pokazać wszystkim swoją zajebistość. One utwierdzają mnie w tym, że przeszłość jest prawdziwa. Dzięki nim jestem teraz zdecydowanie bardziej czujny, lepiej widzę przez zarośla, wcale nie muszę obserwować przez lornetkę czy z ambony. Potrafię podejść zwierzynę tak aby jej nie spłoszyć. Staje się co raz bardziej doskonały. Dzięki temu potrafię zdobyć pożywienie, nie chodzę głodny i wiem jak sobie radzić w nie sprzyjających warunkach. Najgorsze, że czasem zdarza się pomylić królika z ryjówką. Jestem tylko człowiekiem, jestem omylny. Sęk w tym aby zminimalizować możliwość pomyłki do zera. Polować tak, żeby nie zostać upolowanym.